Jeśli wierzyć niemieckiemu przewodnikowi - nie pamiętam wydawnictwa, bo okładka w ramach oszczędności wagowych została w domu :) - do Santiago jeszcze 165 km, polski w pdf podaje 154 bo pomija Samos. Jak na razie (dzisiaj) nie wypatrzyłam niczego, co byłoby warte tej mowy Marty o celu uświęcającym środki, ani zepsucia se wczoraj dobrego humoru jej dogadywaniem. Góry oczywiście są piękne i rozkoszuję się nimi, ale praktycznie takie same mam o godzinę drogi od domu, a Santiago nie mam. Dlatego nie góry są priorytetem mojej wyprawy. Ale idę jutro dalej, jak daleko się da, ufając, że sił wystarczy do końca, a nie tylko na góry. Skorzystałam dziś znowu z dobrodziejstw pralki i suszarki. Odrobina luksusu warta tych 8€ raz na jakiś czas bo po pierwsze porządnie wyprane, a po drugie bez wysiłku i czekania, i pakowania wilgotnych. Chwilami zastanawiam się, czy z tymi wszystkimi udogodnieniami to my jeszcze w ogóle kontynuujemy spuściznę średniowiecznych pielgrzymów, czy faktycznie jesteśmy raczej "turigrinos" (to dzisiaj zasłyszany neologizm hiszpański - krzyżówka powstała z turysty i pielgrzyma ;)) Mija piętnasty dzień w drodze (17-ty w podróży) i właśnie się dziwię, bo zazwyczaj na wyjazdach po krótszym już czasie zaczynam marzyć o powrocie do domu, a tu tymczasem w ogóle. Ale żeby nie było za dobrze, dzisiaj dogoniła mnie praca w postaci maila z Narodowej Agencji Programu Comenius. Na szczęście krótka odpowiedź z mojej strony wystarczyła. Miała być poprawa pogody, a tu zimno w tych górach, że o rany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.