i wróciłam na lotnisko. Dzisiaj zmierzyłam czas. Z terminalu 1 na 2 autobus jedzie 7 minut. A potem jeszcze szłam i szłam, bo na dwójce jest A, B i C.
Mam nadzieję, że Lizbona jest równie dobrze oznakowana, gdy chodzi o komunikację, jak Barcelona. Kolejny kraj, kolejny język (bo był już po drodze hiszpański, kastylijski, gallego), chociaż wątpię, czy zauważę różnicę.
Podchodzenie do lądowania nad Lizboną było niesamowite, jakie widoki... Lotnisko blisko miasta, schodziliśmy nad samymi blokami, a do tego z racji bliskości oceanu rzucało nieźle. Za to lądowanie cacko i pilot zebrał gromkie brawa (po tym wiaterku zwłaszcza).
Autobus spod lotniska zawiózł mnie do centrum, jeszcze kawałek pieszo i jestem w hotelu. Rany, stolica, plecak mi zaraz ściągnęli z ramion, w pokoju kwiatki, ósme piętro więc widok na dachy. Ale wiatr huczy...
Jeszcze nie mam koncepcji, czy jutro zwiedzam Lizbonę i po południu do Fatimy, czy z rana, a sobota na Lizbonę. Muszę się z tym przespać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.