Jeszcze rano byłam w Fatimie, teraz już w Barcelonie :)
Autobus, metro, autobus, samolot, znowu autobus i znowu metro, i jestem.
W Hiszpanii to już prawie swojsko, w końcu spędziłam tu miesiąc. Poza tym język jakiś lepszy dla ucha. Portugalski zawiera tyle sz i cz, że brzmi jak mieszanka węgierskiego z rosyjskim. Jednak poczułam różnicę :)
A w Barcelonie znowu potwierdziła się teza, że mam więcej szczęścia niż rozumu :) Metrem do hotelu jechałam trochę na czuja, wysiadłam i ruszyłam w upatrzoną przecznicę. Znając już na tyle hiszpański, upewniłam się u przechodniów, czy idę we właściwym kierunku. Ale ulica, przy której jest hotel jest dłuuuga. A ja wyszłam na nią na wprost hotelu :)
Jak weszłam do hotelu i zobaczyłam restaurację śniadaniową, to coś mnie ścisnęło w dołku. Tu przecież cała przygoda się zaczęła 33 dni temu i teraz się kończy :*(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.