Uprasza się o wybaczenie, ale wróciłam z Santiago do Monte do Gozo tak wygłodniała, że musiałam zjeść przynajmniej sałatkę, żeby być w stanie pisać i pozbierać myśli (albo i w odwrotnej kolejności ;))
1. No więc ostatni etap z Monte do Gozo do Katedry... To tak jak na wrocławskiej pielgrzymce. Przeszedłeś już 7 dni, ale najbardziej dłuży się odcinek z Blachowni na Jasną Górę ;) Jakoś wyobrażałam sobie to miasto mniejsze :)
2. Tak, jak nigdy nie marzyłam o wakacjach w Hiszpanii, tak też nie myślałam o przyjeździe do Santiago. Raczej nie wybrałabym się tu samolotem jak do Rzymu. Pochłonęła mnie idea samej pielgrzymki raczej, niż miejsce. Tymczasem kiedy wyszłam zza rogu i stanęłam przed fasadą katedry, łzy stanęły mi w oczach, ku mojemu własnemu zaskoczeniu...
3. Potem do środka.
Długa kolejka, żeby pogłaskać figurę św. Jakuba w ołtarzu głównym. Jako teolog nie bardzo wiem po co, ale z szacunku dla tradycji idę (do św. Agnieszki to nawet barierkę przeskakiwałam ;))
Potem w dół do grobu Apostoła. Jedni się tu modlą, inni przechodzą rzucając okiem na srebrzystą trumienkę.
Nie wiem, św. Jakubie czy jesteś tu pochowany, czy ktoś tylko wymyślił legendę, żeby podnieść prestiż wioski i państwa w Średniowieczu, tak czy owak, dziękuję ci, że udało mi się dojść.
...
Wysyłam, a c.d.n. Bo już się niecierpliwicie :)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.