Ambitny plan wstania o 5tej znowu spalił na panewce. Dopiero przed ósmą wyruszyłam w drogę. Ale znowu miałam szczęście w postaci zachmurzonego nieba. Nasze babcie mawiały, że "muzyka siedym boleści odbiyro", moich musiało być więcej niz siedem, bo szlagiery w kieszeni pomagały tylko częściowo. Ale dowlokłam się do Calzadilla de la Cueza. Na ostatnim postoju w akcie desperacji wyciągnęłam na próbę wkładkę z jednego buta i okazało się, że to był ten trik. Jutro wyciągnę drugą i zaplanuję krótki odcinek, żeby stopy mogly się zregenerować.