poniedziałek, 25 lipca 2011

day 21 - 25 lipca - Portomarin - Ligonde (4)

Kiedy tak patrzyłam dziś na pielgrzymów z mikroplecaczkami, przypomniała mi się Ewangelia o robotnikach w winnicy. Ci, co ostatnią godzinę tylko przepracowali, dostają tę samą nagrodę.
Tak jak w życiu. Jak to powiedział morderca w jakimś filmie - Mi już wszystko jedno, dwa razy mnie nie powiesicie (Swoją drogą może wiara w reinkarnację wzięła się z odkrycia przez społeczeństwo, że istnieją zbrodnie, za które kara śmierci to za mało?)
Tak czy owak nagroda jest jedna i nie ma czego zazdrościć.
I chyba nikt nie zazdrości. Chociaż nie fair jest, jak ktoś np. przejdzie 700 km a rozchoruje się na ostatniej setce i jemu się nie liczy, a temu co przeszedł tylko ostatnie 100 - tak. To jednak nie tak całkiem jak w Ewangelii.
Ale nie o zazdrość tu chodzi, gdy człowiek patrzy na tych sprinterów, raczej o myśl, że oni nie zdążą nawet posmakować, co to jest Camino.
Na pielgrzymiej koszulce widnieje napis: Sin dolor no hay gloria - No pain no glory czyli: bez bólu nie ma chwały - okraszony wizerunkiem obklejonych stóp. To mi przychodzi na myśl, gdy widzę "niedzielnych" - nagroda jedna ale chwała różna (św. Tereska coś o tym też pisała).
A kiedy tak siedzę na łóżku w pustej jeszcze sali i słyszę za ścianą nie przychodzących pielgrzymów ale telefony od tych, którzy chcą zarezerwować miejsce, to jednak czuję, że zatraca się istota pielgrzymowania. Człowiek sam pozbawia się tego, czego pielgrzymka miałaby go nauczyć. Tak jakby wchodził pod prysznic w płaszczu przeciwdeszczowym. Nie próbowałam rezerwować albergue, nie tylko dlatego, że bym się nie dogadała przez telefon, ale dlatego, że mam poczucie, że w ten sposób wszystko bym zepsuła. A swoją drogą czy to fair, że miejsca potrzebne potrzebującym pielgrzymom i zrodzone z idei miłosierdzia mogą okazać się pełne, choć puste, bo zarezerwowane? Moim zdaniem nie.
Jest jeszcze jeden wynalazek ostatnich kilometrów głównie - taksówki plecakowe. Super jeżeli skorzysta z nich ktoś naprawdę potrzebujący, ale ponoć wcale to tak nie jest i w tym momencie przed oczyma stają mi azjatyckie młynki modlitewne.
Ciekawe, kiedy ktoś stworzy wirtualnego pielgrzyma - skoro można już zapalić wirtualny znicz - Wysłało by się takiego na Camino zamiast siebie, oglądało na ekranie jego bąble zmieniające się w zależności od dorzucania lub odejmowania mu czegoś z plecaka. A wirtualny pielgrzym jak azjatycki młynek modliłby się zamiast właściciela i pielgrzymował a compostelkę wysłał mailem - To już zresztą było, w czasach gdy pielgrzymkę nakładano jako pokutę, co bogatsi wysyłali służbę w swoim imieniu... Jak w serialu komediowym "Sechserpack" - Janie, jestem wkurzony, trzaśnij drzwiami...
Sin dolor no hay gloria :)

2 komentarze:

  1. O jakiej chwale mówisz, turigrina? Przejechałaś co drugi odcinek autobusem a teraz... źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz? W przyszłym roku zapraszam do Saint-Jean Pied de Port i każdy jeden metr aż do Santiago na piechotę. Jak Prawdziwy Śląski Pielgrzym a nie Ofiara Losu.

    Podpisano: Twój Wyrzut Sumienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty może i przeszłaś/eś całe Camino, ale jak mówi Ewangelia "Po owocach ich poznacie" a niestety to co piszesz świadczy o tym, że na Camino może tak ale na pielgrzymce nie byłaś/eś

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.